FOTOGRAFIA A POZNANIE
Tekst nagrodzony na (chyba ostatnim) Konkursie Fotografii Polskiej Złocisty Jantar organizowanym przez Związek Polskich Artystów Fotografików, Gdańsk 1983
Obecnie nie ma takiej nauki przyrodniczej, w której nie można by stosować fotograficznej techniki badawczej. Rejestrujemy świat od cząstek elementarnych po odległe galaktyki. Spektrum percepcji świata przez człowieka zostało rozszerzone z kolorów tęczy na całe widmo promieniowania elektromagnetycznego. Potrafimy wizualizować zjawiska o innej naturze niż to promieniowanie. Ultraszybkie i bardzo wolne procesy możemy przedstawić w tempach dostosowanych do ludzkiego czasu fizjologicznego. Możemy fotografować to, co dla naszych zmysłów jest przeszłością np. z pomocą podczerwieni w fotografii termalnej. Możemy przejrzeć to, co nieprzezroczyste z pomocą np. promieni x. Wykorzystujemy do rejestracji natężenie, częstotliwość, polaryzację, fazę fali elektromagnetycznej. Dzięki fotografii zdobywamy tak ogromne ilości informacji o Ziemi i Kosmosie, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich przetworzyć i wykorzystać, mimo dynamicznego rozwoju technik komputerowych. Nie sposób również wymienić wszystkie nauki humanistyczne wykorzystujące fotografię w swoich metodach badawczych (archeologia, psychologia, etnografia, antropologia, socjologia, historia...)
Poznanie naukowe jest świadome ograniczoności swoich metod, języka. Prawdy
nauk przyrodniczych (indukcyjnych) są tylko prawdopodobne, teorie dedukcyjne
opierają się na przyjętych bez dowodu aksjomatach. Stała Plancka, kwant
działania nakładają pomiarom barierę dokładności. Świat poniżej rozmiarów
planckowskich nie jest dostępny naszym pomiarom. Absolutną barierę dla
przepływu informacji jakie możemy otrzymać stanowi prędkość światła. Są takie
obszary w czasoprzestrzeni, z których nie możemy uzyskać jakichkolwiek
sygnałów. W zależności od przyjętego modelu Kosmosu poznanie nasze ograniczone
jest "osobliwością" początku lub końca Wszechświata, spoza
których niedostępne są dla nas ewentualne informacje (Heller, 1981).
Konrad Lorenz (1977) zauważa przełomową rolę w
dziejach Ziemi, samorefleksyjnego badania kultury ludzkiej, wyrastającego z
dorobku poznawczego przyrodoznawstwa. Uważa, że po raz pierwszy w dziejach
świata, pojawiła się kultura, która dzięki takiej samorefleksji, może uniknąć
zagłady, jakiej uległy wszystkie dotychczas kultury wysokie i daje potencjalne
możliwości wyższego rozwoju ludzkości w nieprzewidywalnej skali.
"Przedmiotem badania [nauki] nie jest już natura sama w sobie, lecz natura
wystawiona na ludzkie zapytywanie i w tym sensie człowiek także i tutaj
spotyka samego siebie [...]. Prawa naukowe stosują się tylko
do ograniczonych zakresów doświadczenia. Przestrzeń, w której rozwija się
człowiek jako istota duchowa, ma więcej wymiarów niż tylko ten jeden,
w którym dokonał się rozrost człowieka w ostatnich stuleciach"
(Heisenberg, 1979).
Prócz naukowego, człowiek dysponuje również poznaniem artystycznym, mitycznym,
mistycznym. W poznaniu mistycznym i artystycznym, jakim może być fotografia,
możemy wyróżnić liczne płaszczyzny, na jakich ono przebiega: świadome,
nieświadome, racjonalne, irracjonalne, zmysłowe, emocjonalne, wolitywne,
etyczne, ... . Płaszczyzny te wyróżniamy przez analizę osobowości twórcy,
procesu twórczego, dzieła, percepcji dzieła, osobowości odbiorcy, które w
swej naturze stanowią całość. Poznanie artystyczne jest poznaniem całościowym,
ujmującym całą rzeczywistość na miarę całej konkretnej osoby. Z różnic
osobowościowych i kulturowych w jakich jednostki wyrosły wynika różne widzenie
i pojmowanie świata. Poznanie najpełniejsze ogarnia całą Rzeczywistość wraz z
całą osobą o najpełniejszym rozwoju i samopoznaniu. Analizując zdjęcia i motywy
ich wykonania można docierać do głębokich warstw podświadomości ich autora.
Fotografujący może w ten sposób rozszerzać swoje samopoznanie.
W naszej kulturze najbardziej dbamy o rozwój nauki
i techniki. Największe odkrycia, wynalazki dotyczą tych dziedzin. W kulturze
Wschodu największe odkrycia dotyczyły też technik, ale rozwoju duchowego
człowieka. Fotografia może być połączeniem wynalazków obu kultur. Rozwój nauki
i techniki w zastosowaniu do fotografii nie tylko nie powoduje wyobcowania
człowieka ze stechnicyzowanego świata, ale przyczyniać się może do jego dobra -
rozwoju duchowego. Fotografia będąca efektem i stymulatorem poznania, łącząca w
sobie technikę ze sztuką, intelekt ze zmysłami, abstrakcję z konkretem,
analityczność z całościowym ujmowaniem, wyjątkowość z powszechnością,
trwałe z ulotnym, racjonalne z irracjonalnym, świadome z nieświadomym,
projekcję z introjekcją, ... umożliwia przekroczenie wszystkich dualizmów.
Teoria barw jest swoistym objawieniem w naszej kulturze o dwuwartościowej
logice myślenia. Barwy trudno uporządkować na kontinuum między dwiema wartościami.
Potrzebne są co najmniej trzy podstawowe lub zamknięte koło bez końca i
początku.
Fotografowanie wypływa przeważnie z chęci utrwalenia tego, co budzi w nas
szczególne uczucia, tego, co nas zadziwia, urzeka. Niektóre przedmioty,
zjawiska w szczególny sposób nas zauraczają. Eliade (1966) nazwałby je
hierofaniami, tzn. przedmiotami, przez które przejawia się mana, siła
transcendentna, sacrum. Psychoanalityk wyjątkowość ich łączyłby z nieświadomą
identyfikacją i projekcją indywidualnych i archetypowych właściwości, przeżyć,
stanów, ... patrzącego.
Fotografia zmusza nas do koncentrowania się na tym co widzimy. Koncentracja,
czyli skupienie swojej świadomości na czymś może być wstępem do kontemplacji,
czyli oczyszczonego z projekcji subiektywnych schematów odbicia przedmiotu w
świadomości. Kontemplacja może być wstępem do medytacji, czyli
mistycznego, bezpośredniego poznania, a właściwie bycia w Jednym,
Nienazwanym, oczyszczonego z subiektywizmu i obiektywizmu. Zdjęcie tworzone w
skupieniu może być kształtowaniem i przekazywaniem spojrzenia zbliżającego do
takiego poznania, bycia. Te wyróżnione i sfotografowane przedmioty,
zjawiska lub same fotografie można by po platońsku określić cieniami
Rzeczywistości, zwracającymi ku niej naszą uwagę lub jako te miejsca w zasłonie
maja, w których jest ona najrzadsza, przejrzysta jak woalka. Zdjęcie może
pełnić podobną funkcję co znak jantry lub modlitewna ikona, tzn. być
oknem, przez które patrzymy na światło Absolutu. Ale to, że fotografia
uchodzi za najbardziej przezroczysty znak rzeczywistości, łączy się z drugą,
przeciwną możliwością: możliwością degradacji naszego widzenia
i profanacji Rzeczywistości przez sprowadzenie jej wyłącznie
do powierzchownej, zmiennej zjawiskowości. Fotografia może podkreślać, że taka
rzeczywistość jest tylko cieniem Rzeczywistości, ale czy potrzebne jest
utrwalanie i powielanie bytów pozornych?
Wszystko zależy od głębokości spojrzenia fotografującego i od jego umiejętności
przekazania swojej perspektywy oraz od możliwości osoby oglądającej zdjęcie.
Spojrzenie nasze może zatrzymać się na szybie okna, tj. na układzie
plam na papierze, może pójść głębiej i zatrzymać się na zjawiskowości
świata z dominantą przyrodniczą, psychologiczną, społeczną lub inną. Może
odwołać się do ogólnoludzkich gestów, postaw. Zdjęcie może być (np. dla
Klimuszki) stymulatorem paranormalnego poznania stanu zdrowia oraz przeszłości
i przyszłości sportretowanego. Spojrzenie może też przenikając te warstwy,
przekraczając aspektowność poznania i widzenia docierać do tego, co wszechobecne,
nienazywalne, przekraczające wszelkie kategorie. Spojrzenie to będzie bliskie
kontemplacji zdjęcia jako abstrakcyjnego układu plam.
Sztuka ułatwiająca poznanie, kontakt z tym co
odwieczne, niezmienne absolutne tworzona była przez artystów - ascetów o
szczególnie wysokim poziomie rozwoju duchowego. Samo wykonanie dzieła
poprzedzone było medytacją, stanowiło jej zmysłową kontynuację. Hindusi
uważali, że sztuka nie ma ani naśladować, ani przekształcać natury, lecz, że ma
być jej przedłużeniem.
Warto tu przedstawić kompozycję plastyczną typu Złote Ziarno (Hiranyagarbha).
Jest to
złoty owal centralnie umieszczony na błękitnym wzorzyście rozedrganym tle.
Wpatrywaniu się weń (zwłaszcza po zachodzie słońca) towarzyszą szczególne
zjawiska, które trudno określić jako obiektywne lub subiektywne. Owal otoczony
zostaje stałą lub pulsującą srebrną aureolą. Przy dalszej kontemplacji
rozmywa się granica między nim a tłem częściowo i całkowicie aż do momentu
gdy nie postrzegamy ani figury, ani tła, ani ściany, na której wisi obraz,
a tylko jednorodną przestrzeń. Artysta hinduski, przez koncentrację na
swoim aparacie poznawczym, wykorzystał wszelkie właściwości funkcjonowania i
budowy oka odkryte w Europie znacznie później m.in. przez Maxwella (np. kształt
pola widzenia, kształt plamki żółtej, rozmieszczenie barwoczułości siatkówki
oraz zjawiska związane z tym i ze zmianą natężenia i barwy
oświetlenia). Intuicyjna znajomość całej psychofizjologii widzenia łącznie z
asymetrią naszej percepcji wykorzystywana była również przez malujących ikony.
Dla Indusa owal jest kształtem doskonałym symbolizującym rzeczywistość
absolutną. Według tradycji sanskryckiej doskonałość w wyniku tajemniczego
"wybuchu", którego "detonatorem" było pragnienie czy żądza
została rozerwana na dwie części: górną (niebo) i dolną (ziemia). Był to
pierwszy z łańcucha podziałów, w wyniku których powstał cały świat
postrzegalny. Akcja ta wywołała reakcję w postaci tendencji do powrotu do
oryginalnej harmonii doskonałego kształtu przepajającej całą rzeczywistość.
Każde dążenie do równowagi, do homeostazy, czy to w świecie fizykalnym,
biologicznym czy psychicznym jest wyrazem tej tendencji. Według Indusów nie
wystarczy wiedzieć jaka jest rzeczywistość, ale trzeba jeszcze tak pojmowanej
rzeczywistości doświadczyć. Sztuka ma owo doświadczenie ułatwić. Dzieła sztuki
służą przede wszystkim koncentracji, kontemplacji, medytacji. Mają - nawiązując
do doświadczenia ludzkiego - pomagać wyjść poza to doświadczenie. Owal jest
odszczegółowionym symbolicznym kształtem, jednoczącym w sobie symbol energii
żeńskiej (dwa obłe kamienie) z fallicznym kształtem lingama,
symbolizującym twórczą energię Sziwy (Byrski, 1979). Podobnie zinterpretowałby
to Freud, dodając do Erosa drugą, wszechobecną tendencję - Thanatosa, dążącego
do spokoju, ciszy, śmierci, odpowiedzialnego za kojące oddziaływanie
kontemplacji kompozycji (symbolizującej entropię). Dla Junga obraz ten byłby
odbiciem stanu świadomości osoby, która weszła na wyższy jej poziom,
przekształceniem w skończone dzieło sztuki, odwiecznych symbolów ludzkości
drzemiących w nieświadomości. W mitologiach wielu kultur jajo, ziarno jest
symbolem początku, źródła życia. Sztuka absolutna umożliwia człowiekowi wejście
w rezonans z Rzeczywistością na każdym poziomie integracji układu
nerwowego, począwszy od receptorów siatkówki aż do kulturowo uwarunkowanych
struktur kory mózgowej. Opierając się na ogólnoludzkich, filogenetycznie
ukształtowanych właściwościach, archetypach, jest pojmowalna we wszystkich
językach różnych teorii i kultur. Sztuka tym różni się od literatury czy
historyjek obrazkowych, że "mówi" nie tylko do mózgu przez oko ale i
do oka, i do mózgu. Sztuka, medytacja może oczyszczać człowieka z
dominacji w nim aktywności kulturowo, ontogenetycznie ukształtowanych struktur
myślenia i postrzegania. Może przywracać go Naturze, tzn. do stanu
noworodka z obszarami nierozdysponowanej kory mózgowej, na której nie
została jeszcze odbita matryca żadnej kultury (Strojnowski, 1981). To pozwala
człowiekowi na zachowanie dystansu do relatywnych, zmiennych, przemijalnych
wartości, a opierać się na tym co Odwieczne.
Natchniony artysta - prorok nie dążył do podkreślenia swojej osobowości, lecz
starał się odsłonić ludziom uniwersalne, archetypowe praobrazy, zostawiając na
nich tylko przejrzystą woalkę współczesnej mu kultury. Dlatego bardzo dbano o
wierność przy powielaniu sakralnych obrazów i ksiąg, gdyż zły, płytkowidzący
kopista, mógłby niedostrzegając paraobrazu, zasłonić go gęstą kurtyną własnej
indywidualności i kultury, bądź odtworzyć tylko woalkę.
Tak jak wynalazek druku i rozwój poligrafii
zmniejszyły prawie do zera prawdopodobieństwo przypadkowego trafienia na
wartościową księgę, tak ogólna dostępność aparatu fotograficznego,
umożliwiająca profanom wejście do świątyni sztuki i wykorzystywanie zdjęć w
środkach masowego przekazu minimalizuje możliwość zetknięcia się z wartościową
pracą wizualną. Degraduje przez to ludzkie możliwości bycia i profanuje
Rzeczywistość.
Uświadomiwszy to sobie, chyba przestanę fotografować, bo bojaźń przed
profanacją, a w konsekwencji drżenie rąk, uniemożliwią mi wykonanie choćby
technicznie poprawnego, nieporuszonego zdjęcia.
Po drodze do Absolutu zapomniałem o magicznej i mitycznej symbolice pracy
fotografa. Fotografujący, teoretyzujący, rytualnie kradnący światu jego obrazy
i następnie w ciemnym odosobnieniu, w różnych kąpielach, tworzący światło z
ciemności i cienie ze świateł oraz manipulujący nieskończoną ilością odcieni
barw jest jak mag, alchemik lub szarlatan wywołujący duchy lub szukający
kamienia filozoficznego.
Moją szarlatanerię (?) zakończę stwierdzeniem, że
to samo zdjęcie może być zarazem naukową rejestracją, zdroworozsądkowym
dokumentem, ekspresją plastyczną i przedmiotem doprowadzającym nas do progu
drzwi, za którymi jest Jedno, Wszystko, Wielkie Nic, do kontaktu z którym
nie jest konieczny ani przedmiot, ani sztuka, ani technika, ani zmysły,
ani intelekt, ani...
Waldemar Frąckiewicz
bibliografia:
· ELIADE Mircea (1961). Traktat o historii religii. Warszawa: KiW
· HELLER Michał (1981) Wszechświat i Słowo. Kraków: Znak, s. 173 - 175
· LORENZ Konrad (1977). Odwrotna strona zwierciadła. Warszawa: PIW
· HEISENBERG Werner Carl (1971). Ponad granicami. Warszawa: PIW, s. 120
· BYRSKI Maria Krzysztof (1979). Złote Ziarno. "Sztuka", 1 (6) 1979, s. 44 - 47
· STROJNOWSKI Jerzy (1981). Psychologia fizjologiczna. Lublin: Wyd. KUL, s. 170 - 172.
Bio-sfera sferą tworzenia?
Tekst napisany podczas ostatniego Przeglądu Filmów i Fotografii o Ochronie Środowiska „Biosfera” w Lublinie (koło roku 1980).
Sfera
życia to miejsce, gdzie procesy tworzenia przeważają nad inercją, rozpadem,
entropią. W sferze takiej żyje, rozwija się, tworzy człowiek. Jest jej
niezwykłym elementem. Niezwykłym między innymi dlatego że, zastanawia się nad
sobą, nad tym co robi. „Przedmiotem badania [nie tylko nauki] nie jest już
natura sama w sobie, lecz natura wystawiona na ludzkie zapytywanie. I w tym
sensie człowiek także i tu spotyka samego siebie” (W.C. Heisenberg). Dlaczego
fotografujemy przyrodę? Dlaczego oglądamy zdjęcia przyrodnicze? Na pewno
korzenie tego tkwią w sposobie życia naszych prehistorycznych przodków, w myślistwie,
zbieractwie, ale i w innych, mniej interesownych związkach ze środowiskiem
naturalnym. Natura może być tłem, bodźcem doznań estetycznych, a nawet
mistycznych. Utożsamiając się z tym, co dzieje się wokół nas, czasem jednoczymy
się z „tętnem przyrody”, a czasem współbrzmimy z destrukcyjnymi dziełami
cywilizacji. Środowisko jest ekranem, na którym dostrzegamy, na który rzutujemy
to, co tkwi głęboko w nas. Co jest w nas, że raz utrwalamy, fotografujemy
naturę, a innym razem zagrożenie środowiska lub jego degradacje? Dlaczego jedni
zwracają uwagę na to, a inni na tamto? Czy opisując, fotografując środowisko
zewnętrzne nie mówimy jednocześnie o naszym środowisku wewnętrznym?
Za
pośrednictwem zdjęć możemy przekazywać innym przeżyte przez nas wartości. Czy nasze
usiłowania otwierają, budują coś pozytywnego w nas, w odbiorcy? Lubię oglądać
kolorowe przyrodnicze obrazki, gdy za oknem grudniowa szarość miasta. Działają
one kojąco, są środkiem zastępczym, gdy nie chce się wyjść na spacer za miasto.
Ale czy takie lekarstwo może być czymś więcej? Zdarzyło mi się kilka razy w
życiu oglądać obrazy filmowe zrealizowane w naturze, które dostarczyły mi tak
silnych wrażeń, że aż poczułem biegnące ciarki wzdłuż kręgosłupa i trwało to
odurzenie we mnie długo po projekcji. Taka była ostatnia scena filmu W.
Puchalskiego zmontowanego już po jego śmierci: woda, niebieska mgiełka,
wschodzące czerwone słońce w centrum obrazu, a na tym tle w ciszy przepływa
łódź ze stojącym człowiekiem, wychodzi z kadru, zostaje słońce i woda. I to
wszystko. Gdy przywołuję sobie w pamięci te kilka sekund, rośnie we mnie Cisza.
Nie wystarczy tylko sfotografować ładny zakątek. Nie
zawsze też nasze głęboko przeżyte spotkanie z Naturą da się przekazać za
pomocą poprawnego zdjęcia. Po wywołaniu filmu stwierdzamy, że to nie to, że
zginęły: dźwięki, cisza, zanurzenie w otoczeniu, szerokość spojrzenia,
nieskończoność przestrzeni, życie.... Otrzymujemy mnóstwo kolorowych,
urokliwych, ale banalnych obrazków. Większość fotografii przyrodniczej nie
przekracza poziomu zdjęć do legitymacji czy fotografii rodzinnej. Pomijam
niezwykłą trudność w wyszukiwaniu, zbliżaniu się do zwierzęcia, ale efekt
fotograficzny, to zazwyczaj dość przypadkowy portret stworzenia w bezruchu.
Takie obrazki dominują i są nawet cenione przez przyrodników. Mnie drażni w
nich klasyczna kompozycja, brak życia, tak jakby na biologię składała się tylko
systematyka a nie było etologii – nauki o zachowaniu się zwierząt, czy ekologii
zajmującej się relacjami między różnymi organizmami i środowiskiem. Słyszałem,
że kiedyś z wystawy przyrodniczej odrzucono zdjęcie, bo zwierzę na nim zlewało
się z otoczeniem, było mało widoczne. Zapomniano, że mimikra – upodobnienie się
do otoczenia to nieprzypadkowa, warta zauważenia właściwość niektórych zwierząt.
Ale nie tylko takimi prostymi związkami organizmu z otoczeniem zajmuje się
ekologia. Jest ona bardzo szeroką nauką i niewłaściwe jest utożsamienie jej na
przykład z badaniem wpływu cywilizacji na środowisko – tym zajmuje się
sozologia. W ogóle fotografia ekologiczna czy sozologiczna to techniki badawcze
funkcjonujące w naukowych metodach biologii, ekologii, sozologii a nie zwykłe
zdjęcia przyrody czy zanieczyszczeń środowiska naturalnego. O fotografii
naukowej możemy dowiedzieć się na przykład od dr Marka Ostrowskiego, kierownika
Studium Fotografii i Informacji Obrazowej Uniwersytetu Warszawskiego (polecam
jego artykuł w „Fotografii” nr 4/34/1994 oraz książkę pod jego redakcją:
Informacja obrazowa. Wyd. Naukowo-Techniczne, Warszawa 1992, 530 stron). Nie odkrywcze
są zdjęcia zagrożeń środowiska naturalnego, wszystkie drzewka na tle kominów,
hałdy, kolorowa woda i rozjechane ptaszki. „Uświadamiają” one nam to, o czym i
tak wiemy, czyli są gadaniem po próżnicy. Nie oszukujmy się, że mają one wpływ
na poprawę środowiska, że uświadamiają decydentów, że mają wpływ na ich
decyzje. Wszak na górze wiedzą lepiej od fotografów o stanie środowiska i nie
chodzą na nasze wystawy, bo i po co. A jak przebudować system wartości, by
zdrowy człowiek w zdrowym środowisku stał się ważniejszy od produkcji... Chyba,
że jakiś przestraszony „fabrykant” widząc fotografa, zamiast odbierać nam
aparat „bo fotografujemy jego zakład”, naprawi filtry swej oczyszczalni myśląc,
że jesteśmy z inspekcji ochrony środowiska.
W tego typu zdjęciach – sięgając głęboko – ujawnia
się nasza podświadoma agresja, autoagresja mogąca być skutkiem frustracji,
niespełnienia, przemijania, ograniczeń, może niemocy twórczej? Pokazywanie
takich zdjęć wzmacnia w nas złe emocje, poczucie bezsilności. Pozytywną stroną
tego ruchu fotograficznego jest tworzenie wspólnoty ludzi o podobnym widzeniu
świata, szkoda, że wspólnoty malkontentów. Wolę wspólnotę szukających raju na
ziemi, żyjących w nim, tych od kolorowych motyli, kwiatów, lecących ptaków,
przestrzeni krajobrazu... niekoniecznie „poprawiających” świat twórców
cywilizacji.
Zazwyczaj,
gdy twórczość przestaje być spontaniczną naturalną zabawą a staje się
przemyślanym działaniem o określonych wąskich celach, staje się destruktywna.
Jest sięganiem po owoc z drzewa wiadomości złego i dobrego, z wszelkimi tego
konsekwencjami. Twórczość jest instrumentem dającym dobro w dobrych rękach, a
zło w rękach złych. Dobro człowieka wydaje się nierozerwalnie związane z
wrażliwością na piękno natury, z szacunkiem do wszystkiego co żyje.
Myślę, że powoli „wyjdziemy z dołka” dewastacji
środowiska naturalnego. Kończy się epoka cywilizacji wielkoprzemysłowej, której
największym dzieckiem, ale już pogrobowcem spłodzonym podczas jej agonii, była
Huta Katowice. Mija też epoka zagrożenia atomowego. Największe zmiany w
biosferze obecnie dokonują się w dziedzinie zdobywania, przetwarzania,
przekazywania informacji. Ewolucja życia – przekształcanie informacji
genetycznej przestała być procesem tylko naturalnym. Biosferę rozpatruje się
teraz raczej jako sferę informacyjną, w której świadoma twórczość kształtuje
jej dalszą ewolucję, nie tylko w zakresie genów, ale w zakresie świadomości
ludzkich jednostek. Czy te jednostki będą twórczymi wolnymi osobami, czy
końcówkami komputerowych, informacyjnych systemów? Nie wiem.
Przekonany jestem jednak, że gdy przeżyjemy AIDS, aby
nie zagubić się w chaosie informacyjnym lub nie stać się terminalem systemu
informacyjnego, wskazane jest oczyszczające zwrócenie się do świata Natury.
Natury nie tyle z obrazków, co tej którą mamy między innymi zapisaną w naszym
genotypie zbierającym informację o wszelkich relacjach organizmu ze
środowiskiem, informacje bogatsze, starsze i trwalsze niż te ze świata kultury,
ludzkości. Opierając się na tej tworzonej przez miliony lat, odwiecznej
informacji możemy stać się twórcami podobnymi Sivie, dla którego tworzenie jest
tak jak taniec, nie ma żadnego celu, nie służy niczemu, jest celem samym w
sobie, raduje się własną radością, nie naśladuje ani nie przekształca Natury,
lecz jest jej przedłużeniem.
czyli
Prymityw w epoce elektronicznej komunikacji
tekst wystąpienia na Spotkaniu Diaporamistów Krajów Socjalistycznych zorganizowanym przez Centralny Ośrodek Metodyki Upowszechniania Kultury 13 – 16 kwietnia 1987 w Łucznicy
Chcę podzielić się swoimi lękami i optymistycznymi spojrzeniami związanymi z tym, co tu i teraz robimy. Tu i teraz w najwęższym znaczeniu (to pomieszczenie, ta chwila), ale i w znaczeniu najszerszym. Najszerszego znaczenia nie określam, gdyż chciałby, aby było ono nieograniczony. Jeśli ktoś nie czuje się dobrze a czasie, przestrzeni bez granic, to niech je sobie wyznacza, ale tylko sobie. Nie wiem, co to jest diaporama i nie jest to ważne. Ważne jest widzenie, czucie, myślenie, a to każdy ma dane i jakoś się w nim kształtuje co najmniej od urodzenia. Gdy chcemy przekazać innym nasze odczucia, przemyślenia lub gdy chcemy się im samemu dokładniej przyjrzeć, umieszczamy je w obiektywnym czasie i przestrzeni. Jest to ekspresja. To co do końca nieokreślone, nieznane, niematerialne wcielamy w to co można dotknąć, zmierzyć. Różne techniki mogą być wykorzystane w tym wcielaniu, przekazywaniu, odkrywaniu. W różnych artystycznych mediach dominują ich różne właściwości, np. dla filmu istotny jest przebieg w czasie, a dla fotografii czasu zatrzymanie. Multiwizja, diaporama, pozwalają nie tylko na zatrzymanie czasu, lub jego liniowy przebieg w różnym tempie do przodu i do tyłu (to można zrobić również i w filmie) ale i na przebieg czasu inny niż liniowy, na przekroczenie jego ograniczeń, na wyjście poza czas (powtarzanie sekwencji, zagęszczanie lub rozrzedzanie czasu, przestawianie kolejności klatek, przedstawiania odgałęzień czasu i ich przebiegu równoległego lub nierównoległego na kilku ekranach, pętle czasu…). Te różnorodne możliwości mogą być wykorzystane jako najadekwatniejsze środki ekspresji, przekazu czasu subiektywnego. Czasu nie tylko odczuwanego kiedyś przez autora, ale i przeżywanego aktualnie podczas manualnej projekcji pozwalającej na improwizację – na ekspresję aktualnych napięć emocjonalnych. Diaporamę można zarejestrować (utrwalić, zabić) kamerą lub zrobić to samo przy pomocy synchronizacji na taśmie czy technik komputerowych. Tak wykonany preparat można obejrzeć później pod psychoanalityczną, techniczną lub inną lupą. Takie spojrzenie z dystansu ułatwia intelektualizację, uświadomienie sobie tego co wydostało się z naszej podświadomości w procesie tworzenia, na rozszerzenie samoświadomości. Ale może również blokować naszą ekspresję, spontaniczność, więc i twórczość. Precyzyjnie definiując diaporamę, standaryzując np. sposoby przenikania, ograniczamy siebie i innych. Nie twierdzę, że w ściśle wyznaczonych granicach, rygorach, kanonach nie można tworzyć dzieł o wartości ponadczasowej, absolutnej. Warto tu wspomnieć o paradoksalnym poczuciu wolności o jakim słyszałem od osób malujących ikony lub buddyjskie tanki zgodnie ze ścisłymi, wiekowymi kanonami obejmującymi nie tylko formę wizualną, ale i koordynację ręki z pędzlem, z oddechem, modlitwą… Kanony (zawierającą m.in. wiedzę, do której powoli dochodzi współczesna psychoanaliza, fizjologia percepcji) przekazane przez oświeconego mistrza ułatwiają wejście na szczyt, z którego widać dalej, szerzej i głębiej. Ale o tym niech pisze ktoś inny – doświadczony. Dopóki na takim szczycie nie jesteśmy, każde ograniczanie jest zabijaniem wolności. Istnieją regulaminy naszych konkursów diaporam. Chciałbym, aby one ułatwiały pracę twórcom a nie organizatorom, czy urzędnikom i w kwestiach spornych rozstrzygane były na korzyść piękna, prawdy, wolności… twórcy.
Gdy zaproponowano mi udział w „spotkaniu – naradzie diaporamistów” przeraziło mnie takie zestawienie słów. Narada kojarzy mi się z pustosłowiem schematycznych urzędników, diaporamistą – jak na razie – z twórczym, wolnym artystą. - ? – Dobrze, że znalazło się słowo „spotkanie”. Spotkanie może w różnym stopniu angażować dwie osoby, ale aby było autentyczne musi być wymianą informacji, uczuć w obydwu kierunkach. Wymaga to otwartości na drugiego i szczerej ekspresji siebie. Wiąże się to z koniecznością próby spojrzenia oczami drugiego oraz wypowiedzi ( odpowiedzi ) uwzględniającej oczekiwania, sposób myślenia, odczuwania niepowtarzalnej, konkretnej osoby. Trudno znaleźć człowieka, który potrafiłby posługiwać się językiem (niekoniecznie werbalnym czy fotograficznym) trafiającym do każdego, niezależnie od jego charakteru, wieku, wykształcenia, kręgu kulturowego, czasu, miejsca, językiem, który jednocześnie wyzwalałby w odbiorcy jego człowieczeństwo. A może coś więcej?
Przyłożenie własnej dłoni do utrwalonego na zdjęciu odbicia dłoni znanego człowieka, lub nieznanego, który zostawił je na ścianie jaskini kilkanaście tysięcy lat temu; lub dotkniecie ekranu telewizora, na którym jest obraz dłoni człowieka oczekującego na ten gest w tym samym czasie, lecz w innym miejscu, nie zastąpią uściśnięcia żywego człowieka, będącego tu i teraz. Arcydzieła czy tysiące zdjęć, które widziałem nie potrafią zastąpić mi spotkania z człowiekiem czy widoku natury. Czyjeś prace interesują mnie tyle o ile są pomostem spotkania z ich autorem. W większości zdjęcia w prasie, telewizji czy na wystawach, chociaż podpisane, są przekazem anonimowym. Nawet jeśli odbija się w nich rys osobowości autora, to jest to tylko rys. Dzieło zostaje oderwane od twórcy, umieszczone w kontekście zmieniającym jego wymowę – taka manipulacja może fałszować intencje autora. Anonimowości nadawcy obrazu towarzyszy anonimowość odbiorcy – autor nie wie do kogo mówi. Praktycznie niemożliwa jest tu wymiana, dialog dwóch ludzi. Środki masowego przekazu będąc pośrednikiem między anonimowym nadawcą i anonimowym odbiorcą, pozbawiają człowieka pełnych kontaktów osobowych. Świadomość tego jest konieczna w zaczynającej się ( nowej po atomowej ) „erze informacyjnej”. Złudne może okazać się przeświadczenie, że płytki, bezosobowy przekaz nie będzie miał takiej siły oddziaływania co głęboki przekaz oparty na spotkaniu dwóch osób ( zwłaszcza, gdy maleje ilość i głębokość takich spotkań ). Nie tylko psychologowie uważają, że całe zło między ludźmi jest skutkiem celowych lub nieświadomych zaburzeń w komunikowaniu się (w szerzej rozumianych: nadawaniu, odbieraniu emocji, informacji ). Zło ma początek we wczesnym dzieciństwie w rodzinie, a kontynuację np. w wojnie informacyjnej, propagandowej dorosłych.
Telewizja satelitarna stwarza techniczne możliwości kierowania obrazu od dowolnego nadawcy do dowolnego odbiorcy. Interakcyjna telewizja działająca na podobnej zasadzie co telefon dostępna jest jednak tylko w społeczeństwach zamożnych. Tam też istnieją większe możliwości uniezależnienia się od centralnych państwowych, zmonopolizowanych programów tv, np. przez systemy video, czy tv kablową. Jednokierunkowy przepływ informacji systemów scentralizowanych jest uniformizujący, odczłowieczający bo z bezosobowego źródła i jednocześnie ekspansywny, zaborczy. Może być narzędziem nie tylko totalitarnej władzy państwowej, ale też imperializmu kulturowego chcącego ogarnąć cały świat. Obecne systemy polityczne są świadome, że wojna światowa jądrowa należy już do przeszłości, że jest już tylko – podobnie jak „walka o pokój” – argumentem w wojnie informacyjnej, propagandowej. Obecna, współczesna wojna ( informacyjna ) ma swoje pozytywne strony. Przy zbyt trudnej kosztownej blokadzie informacji, kontroli jej przepływu, walka ta polega m.in. na demaskowaniu technik manipulacji stosowanych przez przeciwnika (a więc i przez siebie) oraz na podnoszeniu własnej wiarygodności, atrakcyjności przez pełniejszą, efektywniejszą, szybszą informację. Narzędzie walki jest narzędziem samorozbrajającym się, narzędziem pokoju. W takim układzie można mieć nadzieję, że żaden ze zwalczających się systemów nie wygra. Zwycięży natomiast prawda i wolność jednostki ludzkiej.
W walce takiej, niszczeniu siebie, uczestniczą ci, którzy chcą. Kto nie chce walczyć, może żyć w pokoju.
Budowanie pokoju to nie pokrzykiwanie, lecz życie w nim; to dawanie go sobie wzajemnie; to autentyczne, szczere spotkania między osobami, a nie reprezentantami bezosobowych ideologii, systemów. Tu widzę miejsce na diaporamę. Nie wiem jak w innych krajach, ale u nas diaporamy robi się z potrzeby serca. Diaporama wydaję się być zbyt prymitywnym środkiem, aby mogła być narzędziem propagandy, narzędziem instytucji jakiegoś systemu. Wymaga za dużo czasu, emocjonalnego zaangażowania autora, aby mogły powstawać tu prace nieautentyczne. Autorzy pokazują w nich to co ich raduje, co ich smuci, co dla nich jest ważne. Chcą być obecni przy każdej projekcji, dokonywać ich własnoręcznie, odbierać bezpośrednio reakcje widzów, rozmawiać z nimi.
Są amatorskie w pozytywnym sensie – tworzone przez miłośników. Wolę popatrzeć na przeżywającego swoją projekcję autora i jego może nieudolną technicznie diaporamę o kwiatkach, które go urzekły niż na perfekcyjnie zrobiony film, w którym nie czuję piękna duszy autora. Diaporama wydaje mi się – w przeciwieństwie np. do telewizji – płaszczyzną spotkania, dialogu autentycznie zaangażowanych osób.
Sam nie oglądam telewizji, nie będę tez oglądał telewizji satelitarnej. Moje oczy nie chcą patrzeć na obraz monitora obojętnie, czy będzie to zachodnie video, czy program polskiej TV. Techniczna struktura obrazu telewizyjnego wydaje mi się, że profanuje – dane nam przez naturę – oczy. Film czyni to w znacznie mniejszym stopniu, a w jeszcze mniejszym diaporama. Przezrocza prześwietlone przez światło, ich ciągły obraz na ekranie, jest najbliższy temu, co tworzy słońce przechodzące przez powietrze, wodę, liście… ich ruchomym cieniom.. tęczy… - foto-grafiom odwiecznym jak światło i cień materii.
Moje rozważania chciałbym zakończyć optymistycznym, oby proroczym, zdaniem: Niezależnie od woli przywódców politycznych, ideologicznych, wbrew bezwładności politycznych i ideologicznych systemów, dialog, otwarcie się na odmienność drugiej osoby, różnorodność, pełnię: wybór zgodny z indywidualną, prawdziwą naturą człowieka stają się czymś nieuniknionym – dobrem koniecznym.
„Fotografia służy do robienia pieniędzy" — mówi mój kolega. Dla niektórych, niekoniecznie profesjonalistów, stanowi ważne źródło dochodów. Ale gentlemeni na Zachodzie czy bramini na Wschodzie oraz inni szlachetnie urodzeni (u nas niebieskie ptaki) nie pracują dla pieniędzy, oni o nich nie rozmawiają. Niektórzy twierdzą, że „chałturzą;", aby zarobić na lepszy sprzęt, bo chcą robić dobre zdjęcia — tak jakby wartość dzieła zależała od narzędzia, a nie od twórcy. Pamiętając o doskonaleniu techniki zapominają o sobie. Po latach dysponując świetnym sprzętem, jeśli nie stracą chęci do fotografowania, to i tak nie mają nic ważnego do przekazania. Mogą najwyżej stać się czcicielami perfekcjonizmu technicznego, wytykającymi innym ich niedoskonałości (najprostszym sposobom dowartościowania siebie, ujawniającym poczucie zagrożenia własnej wartości jest podkreślanie słabych punktów u drugiego).
Fotografia może być narzędziem w służbie nauki, reklamy, propagandy, kryminalistyki, wywiadu... itd., ale mnie interesuje jej służba konkretnemu człowiekowi. Każda działalność człowieka ma o tyle wartość, o ile jest jego sposobem samorealizacji; dostarcza mu radości, rozwija osobowość. Fotografia pełni różnorodne funkcje, dzięki niej lub pod jej pretekstem możemy zaspokajać swoje potrzeby psychiczne. Gdy zmęczy nas atmosfera w pracy lub w domu, a nie mamy wędki, bierzemy aparat i ruszamy na samotny spacer na łono natury, gdzie odzyskujemy spokój i pogodę ducha, jak dziecko w objęciach mamy. Gdy odzywa się w nas żytka myśliwego, który z innymi wojownikami, w ściśle męskim towarzystwie, polował lub odprawiał tajne misteria, udajemy się do klubu lub na sobotnio-niedzielny plener, gdzie upajających wrażeń dostarcza nam wspólne napełnianie i opróżnianie gilz po Orwochromach wywoływaczo-utrwalaczem, którego w Fotooptyca jeszcze nie sprzedają.
Aparat jest atrybutem męskości, jak elektroniczny zegarek otrzymany na Pierwszą Komunię, lub silny motocykl czy samochód — najlepiej o skomplikowanej, tajemniczej dla kobiety budowie i obsłudze. Aparat podkreśla pozycję w grupie — to przecież fotograf ustawia innych do zdjęcia, on może kogoś wyróżnić fotografując lub kogoś pominąć, więc trzeba zabiegać o dobre z nim stosunki. Fotografia jest dobrą przynętą na panienki. Człowiek z aparatem może stać się ważniejszym na weselu od pana młodego, o na wycieczce zakładowej dorównuje pozycji kierownika i kierowcy. Fotografa trzeba się bać, bo może utrwalić coś kompromitującego.
Przez zdjęcia demaskatorskie czy tak zwane „interwencyjne" ujawniamy i trochę rozładowujemy ... własną tłumioną agresję, złośliwość (podobnie jak ja za pomocą tego tekstu). Dobrym przykładem jest tu fotografia zagrożeń środowiska naturalnego, ujawniająca ... wewnętrzny, podświadomy konflikt fotografa między wolnością, spontanicznością, naturą dziecka a kulturą, nakazami, zakazami, zasadami ojca. Fotografia ta nie jest interwencyjna, gdyż nie wpływa na poprawę środowiska; zaśmieca natomiast ikonosferę, pogarsza samopoczucie oglądających zdjęcia, a ciągłe powtarzanie jakichś informacji nie wpływających na zmianę rzeczywistości powoduje stępienie wrażliwości na nie.
Jeśli mamy ochotę na ludną, odpustową atmosferę, to wybieramy się na fotograficzną imprezę (niekoniecznie PTTK-owską), odbywającą się z całą jarmarczną oprawą w znaczki, stemple, plakietki, medale i inne elementy współczesnego, autentycznego folkloru. Możemy wysłuchać tam mów „nawiedzonych", posługujących się słowami: in, jang, zeń, haiku równie słabo znających ich znaczenia, co i własną, europejską filozofię, mistycyzm, alchemię, psychoanalizę. Takie słowa sugerują przynależność do wtajemniczonych, są jak znaczki wpięte w klapę. Możemy wzbogacać swoje kolekcja słów, znaczków, katalogów wystaw. Kolekcjonerstwem bywa też samo fotografowanie. Spotkałem krajoznawców z pełnymi tapczanami zdjęć, którzy stwierdzali, że wykonana przez nich praca całego życia nie jest nikomu potrzebna, nawet im samym, że była tylko objawem pewnej zachłanności, potrzeby „przywłaszczania" sobie tego, co się gdzieś kiedyś widziało. Fotografowanie przeszkadzało im w kontemplacji rzeczywistości, stając się najważniejszym momentem w jej odbiorze. Człowiek stał się tylko dodatkiem do aparatu, wyzwalaczem kontaktu krajobrazu z materiałem światłoczułym.
Kolekcjonerstwo, fotografia i inne hobby, służące do zabijania czasu i nadmiaru energii, jest społecznie niegroźnym (a nawet według niektórych pożytecznym) zajęciem „wzbogacającym w wiedzę o świecie", ale jednocześnie zubożającym osobowość, hamującym rozwój tego, co w niej istotne. Fotografia — poza tym, że jest sztuką widzenia — może być polem wyżywania się majsterkowiczów w dziedzinie optyki, elektroniki, akustyki, chemii, a także muzyki, poezji, działań parateatralnych, na przykład w diaporamie.
Nie można pominąć atmosfery współzawodnictwa i walki wśród fotografów — poza sportowymi, chyba najwięcej jest konkursów fotograficznych. Ile emocji budzą tworzone listy historycznie ważnych twórców, tak jakby o wartości człowieka, jego dzieła świadczyło zapisanie się w historii. Nie mogąc znaleźć na takiej liście siebie negujemy jej wartość, lub dodajemy nazwiska pominiętych, nam jakoś bliskich — tak jak i my nie docenionych. Ileż satysfakcji może dać pierwsza nagroda w ważnym konkursie lub publikacja w prasie.
Fotografia może być środkiem komunikowania innym swoich odczuć, przeżyć, przemyśleń, ale zdjęcia są przeważnie odbierane bardzo powierzchownie i odrzucane, gdy nie są wyrafinowano lub nowatorskie, „odkrywcze". Gdy czyjeś zdjęcia lub ich twórca nas drażnią, warto zastanowić się, co w nas jest takiego, że jest to dla nas tak ważne, z czym podświadomie w sobie walczymy, co przed sobą ukrywamy, do czego nie chcemy przed sobą się przyznać. Gdy nasze zdjęcia nie mają siły przebicia lub, gdy zwątpimy w możliwość przekazywania, realizowania przez fotografię istotnych według nas wartości, skłaniamy się do bezpośrednich kontaktów z fotografami, najlepiej młodszymi, podatnymi na czyjś wpływ.
Mistrz może ułatwić uczniowi otwarcie się na siebie i świat, ale może również wskazywać „właściwą drogę", i tak radosny, młody uczeń zaczyna robić stonowano, zadumane zdjęcia zaniedbanych cmentarzy, bo takie zdjęcia są ważne dla „mistrza". Dobre są też zdjęcia z tym, co przemija, tym czego już nie ma, a z czym „mistrz" zżył się w dzieciństwie, a obecnie nie może dostosować się do zmian i takie zdjęcia dają mu chociaż namiastkę trwałości, przywracają poczucie bezpieczeństwa, ujawniając i łagodząc lęk przed własnym przemijaniem.
Fotografia jest trudną sztuką szukania siebie. Fotograf, który chce rozwijać swoją osobowość, a nie tylko produkować obrazki, musi szukać kontaktów poza fotograficznym towarzystwom wzajemnej adoracji. Może to zrobić wśród ludzi, których fotografuje, przekraczając cechę fotografa — bierność obserwatora? Nie powinniśmy też zapominać, że największy Mistrz jest ukryty głęboko w nas samych i nagradza nas satysfakcją, radością działania, ekstazą, gdy postępujemy w zgodzie z samym sobą. Nie ważne stają się wtedy medale, tytuły, przynależności, poklask ... Przez zdjęcia robione spontanicznie możemy ujrzeć siebie, poszerzyć swoją świadomość. Głęboka analiza takich prac musi być zindywidualizowana i przebiegać na podstawie znajomości fotografa, samowiedzy w przypadku autoanalizy i dorobku całej kultury.
Na tym kończę swój autoportret fotoamatora.
Waldemar FRĄCKIEWICZ - WIDZENIE: INDEX
CO MOŻE FOTOGRAFIA, Oczywiście nie zamierzam przedstawić wszystkich
możliwości fotografii, ale tylko tę, którą uważam za najważniejszą. Dojdę do
niej w drodze krótkiego wywodu.
A CO TEORIA
Waldemar FRĄCKIEWICZ - WIDZENIE: INDEX
Tytuł wystawy odwołuje się do dwuwartościowej logiki naszego myślenia. Realizacja takich programów (choćby powołujących się na ducha Wschodu) mają być te puste-pełne fotografie. Myślę, że Artyści Foto-Medium-Art osiągnęli już szczyt dowartościowywania się intelektem, kulturą, sztuką i w międzyczasie dojrzeli do porzucenia tej pustej pełni, by otworzyć się na PEŁNIĘ=PUSTKĘ, która nie jest ani pustką, ani pełnią, a jest w nich i może w ten sposób - jak na tej wystawie - puka do ich świadomości?
O FOTOGRAFOWANIU:
wstęp do wystawy: Jerzy OLEK, Bogdan KONOPKA, PUSTE - PEŁNE w GALERII FOTOGRAFII ELEMENTARNEJ, Lądek Zdrój, maj 1987
PUSTE? PEŁNE?
Nie jest to jedynie możliwy sposób funkcjonowania intelektu, psychiki, mózgu.
Logiką dwuwartościową, porządkowaniem linowym (orientacją w czasie), myśleniem werbalnym, abstrakcyjnym posługuje się lewa półkula mózgu mówiąca: "myślę więc jestem".
Prawa półkula odpowiedzialna za sprawności wzrokowo-przestrzenne, za orientację w przestrzeni zewnętrznej, ale i własnego ciała czuje, że: "ciało to ja".
Rzeczywistość odbierana przez dziecko emocjonalnie, wrażeniowo (prawą półkulą) zostaje nazwana, uporządkowana, zschematyzowana kulturą intelektualną, odwołującą się do półkuli lewej.
Lewa półkula staje się dominującą, bo tego wymaga nasza kultura.
Przestajemy widzieć to jedyne tu i teraz, lecz widzimy reprezentanta jakiejś grupy przedmiotów mających tę samą nazwę lub działanie reprezentujące jakiś program, cel.
Z czasem to lewopółkulowe postrzeganie świata staje się jedynym świadomym.
Wrażenia odbierane prawą półkulą, nie pasujące do nabytych schematów lewej półkuli, taka świadomość uznaje za bez znaczenia, puste, nieistniejące.
Taka ograniczona świadomość zaczyna programować nasze działania, naszą "twórczość".
Konkretne zdjęcia realizują program ograniczonej kulturą półkuli.
Fotografia jest jednak pełna i tak ją możemy odebrać, jeśli zdobędziemy się na wysiłek odrzucenia teoretycznego balastu, jakim obarczają nas autorzy, gdy popatrzymy na te zdjęcia jak na każde inne, niczego szczególnego w nich się nie dopatrując.
Ale aby tak widzieć, nie musimy udawać się akurat do galerii.
A naszej? ...
Waldemar FRĄCKIEWICZ - SZTUKA WIDZENIA: INDEX