Zdjęcia
można oceniać z różnych punktów widzenia – według różnych kryteriów. Można to robić według własnego
widzimisię i według kryteriów tak zwanych “obiektywnych” - powszechnie
uznanych. Najłatwiej byłoby mi oceniać według mojego widzimisię: to mi się
podoba, a to nie ... i już. Tylko co by to dało Czytelnikowi oprócz poznania
mojego gustu? Mogę też starać się oceniać według kryteriów “obiektywnych” -
wypracowanych przez pokolenia twórców, krytyków. Warto jednak pamiętać, że szukanie
wzorów ocen u zewnętrznych autorytetów, uzależnianie się od nich jest
schodzeniem z drogi twórczości w kierunku niewolniczego powielania. A może
powtarzanie, reprodukowanie, utrwalanie to istotne cechy działalności
fotografa, też cechy jego psychiki? W takim razie jesteśmy tylko narzędziem w
rękach autorytetu, konwencji, techniki. “Nasza” praca jest produktem nie
naszym, przestajemy być sobą, nie ma nas – takie samobójstwo za pomocą
fotografii.
Najtrudniejsza
dla mnie byłaby ocena według kryteriów, które autor uważa za najważniejsze,
czyli zgodnie z jego widzimisię. Pomoc autorowi w samoocenie z uwzględnieniem
tego, co on uważa za najważniejsze w fotografii w ogóle i w konkretnym
wykonanym przez niego zdjęciu uważam za najprzydatniejszą dla fotoamatora. Nie
chciałbym jednak wmawiać autorowi intencji, jakich nie ma i z ich realizacji go
rozliczać. Dlatego proszę nadsyłających zdjęcia o kilka słów na temat powodów,
dla których takie zdjęcie (zdjęcia) zrobili. Wiem, że najważniejsze,
artystyczne “intencje” nie mogą być przełożone na słowa, a zawarte są jedynie w
konkretnej pracy. Dla dzieła sztuki trudno znaleźć kryteria obiektywne, trzeba
by się odwoływać do wartości absolutnych. A z tym mógłbym mieć trudności.
Dla mnie
podstawowym kryterium dobrego zdjęcia jest to, że wypływa ono z wewnętrznej
konieczności: tak chcę i powinienem zrobić, a konsekwencją dobrej pracy jest
radość, poczucie spełnienia.
Jako że
redaktor pełni funkcję służebną w stosunku do Czytelnika, który koniecznie chce
być oceniony “obiektywnie” prośba do tegoż – sprecyzuj, o jaką obiektywność Ci
chodzi. Czy chcesz być oceniony według obiektywnych kryteriów sztampy zakładu
usługowego, sztampy pocztówkowej, gazetowej, konkursowo – wystawowej czy
artystycznej?
Oczekując
na propozycje i życzenia przedstawię kilka zdjęć, które są bliskie wzorcowym
ideałom wymienionych kategorii.
Cechami
pocztówki są
między innymi kontrastowe barwy (np. czerwień na tle zieleni i błękitu) i
banalny motyw (tulipan). Jak na pocztówkę Robert Kłos z Lublina zbyt
ambitnie zastosował zbliżenie oraz ujęcie w świetle przechodzącym, dającym duże
nasycenie barwie. Gdyby nieco więcej naświetlić, wówczas czerwień uzyskałaby
maksymalne nasycenie – przestałaby być szarawa, lecz niebo stałoby się wtedy
całkiem białe, a już jasność błękitu odciąga wzrok od głównego motywu. Pod względem
kompozycyjnym zdjęcie jest niewyszukane – autor przyglądał się kwiatkowi, a nie
obrazowi na matówce aparatu – co
dyskwalifikuje je jako pocztówkę, która jest nieprzyzwoicie klasycznie komponowana. Fotografie
Krzysztofa Kolasy z Milicza. Wbrew opisowi (efekciarskie zestawienie ze stanem
teatralnego autobusu) dramatyczniejsze zdjęcia możemy zobaczyć w gazetce PZU
lub gablocie koło gminnego posterunku MO. Takich drastycznych scen raczej w
gazecie się nie publikuje, żeby nie psuć czytelnikom nastroju. Ciasnotę kadru,
jedność motywu fotografii prasowej uzyskalibyśmy obcinając górę i dół zdjęcia. “Wiosenne porządki” Piotra Małasa z Oleśnicy. Jak
na wystawę, to "zdjęcia nie najwyższych lotów, bo ziarno ma nieładny kształt,
jest nieostre, a powiększalnik użyty przy obróbce nie był zaopatrzony w
punktowe źródło światła". Uprzestrzenniająca zdjęcie nieostrość na pierwszym
planie sugestywniej przekazuje bryłowatość opony niż metalowego pojemnika.
Interesujące jest zderzenie obłej, ciężkiej czerni z ostrą, kanciastą bielą. Światło
na ciemnym zdjęciu rzeczywiście zaświeciło na ramach okien malowanych przez
człowieka. Trochę rozprasza konkurencyjna jasna plama na ziemi. Niektórzy za konieczny składnik dobrej fotografii uważają grę światła. Mariusz Biegański z Wrześni ma ambicję zrobienia
fotografii “będącej synonimem idei absolutnej”. Trudno mi ocenić,
czy mu się to udało, bo akurat pisząc te słowa nie odczuwam bezpośredniej
styczności z Absolutem. Ale jakieś “nasrtoje metafizyczne” we mnie to przezrocze
wzbudza. A w Tobie, Czytelniku? Szkoda, że autor nie zaznaczył, gdzie góra a
gdzie dół, bo przekręcając diapozytyw uzyskałem aż osiem bardzo różnych
kompozycji. A nieskończenie wiele możliwości plastycznych, ekspresyjnych, znaczeniowych mamy uwzględniając kontekst otoczenia. (Choćby formatu i koloru tła, na którym umieścimy jakieś zdjęcie.) Chciałbym ten dział zamienić na warsztaty foto, czyli
miejsce wspólnego odkrywania i wykorzystywania możliwości fotografii,
uświadamiania sobie, jakie funkcje pełni ona w stosunku do fotografa i jak to
się dzieje, że konkretne zdjęcie tak a nie inaczej działa na odbiorcę.
Chciałbym skłonić Czytelnika do samodzielnego analizowania, z jakich elementów
składa się fotografia, jak one wyglądają w konkretnym obrazku, a jakie mogłyby
być? Jaki byłby ogólny wyraz zdjęcia, gdyby te elementy zmienić? Czym jedno
zdjęcie różni się od drugiego? Warto jednak pamiętać, że analizowanie, myślenie o
efektach swojego działania paraliżuje spontaniczność, a zatem również
twórczość. Przychodzą do mnie prace autorów,
którzy sami analizują swoje zdjęcia, sami je oceniają. Wartościowa jest taka
autokrytyka. Wydawałoby się, że w tych wypadkach bezsensowne jest wysyłanie
zdjęć do Fotooceny. Korespondenci jednak tak nie uważają. Każdy nieco inaczej
patrzy na świat, na zdjęcia... Konfrontacja własnych poglądów z drugą osobą
pozwala na spojrzenie cudzymi oczami, na rozszerzenie własnego widzenia, może
na zbliżanie samooceny do obiektywizmu?
Piotr Rabiej z Wrocławia tak
napisał o swojej „Dziewczynie z pieskami” (fot.1): „Nigdy nie pociągała mnie
fotografia pamiątkowa, sztywno ustawionych osób. To zdjęcie jest pierwszym,
które naprawdę mi się spodobało. Jestem świadom drażniącej plamy na nosie
modelki i złego dołu zdjęcia. Wartość zdjęcia obniżają też wyrastające z pleców
i nóg dziewczyny drzewa i górno-tylne oświetlenie, lecz ~Jakaż przepaść tkwi
między portretem wykonanym po wielu próbach, w wielu pozach i później
retuszowanym, a uchwyconym w mgnieniu oka przez szybko pracującego
fotoreportera~ (Roman Burzyński
„Portret fotograficzny”, Warszawa 1985). Młode wilczury trochę
przestraszone, wypatrujące matki i dziewczyna podparta z nonszalancją,
traktująca je jak zabawkę”. Plamę na nosie
można było wyretuszować (najprościej, zakropkować pędzelkiem nr 0 – dostępny w
Fotooptyce – umoczonym w wodzie z tuszem) a dół zdjęcia nieco obciąć. Świadomy
tego autor przedstawił jednak odbitkę sprzed lat, z którą jest emocjonalnie
związany, a nie wypieszczoną na pokaz. Dwa czarne piony pni są agresywne,
kierują na siebie nasze spojrzenie odciągając od partii zdjęcia poniżej. Gdyby
nie były na jasnym tle, nie przeszkadzałoby mi to, że „wyrastają” z modelki.
Dziewczyna z pieskami jest zanurzona w trawę, zespolona z naturą. Wykorzystane
oświetlenie sugeruje, że odwrócona od słońca tworzy intymny zakątek i że pieski
są zainteresowane światem spoza tego miejsca. Nie znam się na wilkach, nie
czuję tego, że są wystraszone. Poza dziewczyny nie wydaje mi się
„nonszalancka”; spróbowałem się tak położyć wyobrażając sobie sfotografowaną
sytuację – jest wypadkową rozluźnienia i zainteresowania pieskami.
O „Justynie” (fot. 2) ten sam autor napisał: „Bardzo mi przeszkadza jasny leżaczek w tle.
Główka dziecka jest podtrzymywana ręką ojca widoczną na tle leżaczka po prawej
stronie. Zdjęcie jest źle skadrowane – zbyt dużo przestrzeni u góry”. Leżaczek
mi bardzo nie przeszkadza, chociaż mogłoby go tu nie być. Podtrzymującej ręki
nie byłoby widać, gdyby zlała się z ciemnym tłem. Kadr też mi nie odpowiada.
Ale nie obcinałbym góry, lecz stronę prawą i dał może więcej tła z lewej.
Ciekawie współgrają wzorki na ubranku dziecka z nieostrymi liśćmi w tle.
Dziecko ziewając zasypia, a może budzi się z urokliwego snu w kwiatach. Autor
tych zdjęć ma tendencję (jak profesjonaliści) do wyodrębniania z tła przedmiotu
zleconego do sfotografowania w tak zwane ujęcie katalogowe. Takie izolowanie,
jednoznaczność, jedność motywu nie zawsze są zaletą fotografii.
Odpowiadam korespondencyjnie na
każdy list skierowany do mnie. Odpowiedzi kierowane do indywidualnych
fotoamatorów są nieco odmienne niż komentarze wydrukowane w „Fotoocenie”. Toteż
tym razem postanowiłem przedstawić obszerne fragmenty listu Wojciecha Konkola z
Cieksyna i mojej odpowiedzi. „Fotografuję” około 3 lat. Te
trzy lata to czas takich różnych wzlotów i upadków, euforii i zwątpienia,
mobilizacji i obłamowszczyzny. I to nie tylko w tym moim hobby (nie lubię tego
słowa), bo przecież to co się robi jest nierozerwalnie związane z tym i czym
się w danej chwili jest. Moje zdjęcia, no właśnie, cały
problem w tym, że nie śmiem nawet nazwać ich swoimi. To do czego się poczuwam
to tylko zwolnienie migawki, a to co wyjdzie jest czasami tak nieoczekiwane,
tak niespodziewane, że bardzo mi przykro, ale czuję się zażenowany tym, że
dopiero zdjęcie ukazuje mi prawdziwy charakter tego, co fotografuję. Oczywiście, zdarza się to
bardzo rzadko, to znaczy takie fotografie-niespodzianki. Piszę o nich, bo te
cenię u siebie najbardziej. Są też zdjęcia (jeszcze rzadsze), gdy coś fajnego
wpadnie mi w oko i z góry zakładam, że to jest dobre, i to robię, i to
rzeczywiście (w moim odczuciu) okazuje się dobre...
1 fotografia – sześcioletni
chłopiec stojący na tle drzew. Motyw był bardzo prozaiczny, chciałem zrobić
takie sobie pamiątkowe zdjęcie mojego siostrzeńca, który przyglądał się również
mojemu psu. Nie wiem, czy to specyficzne
rysy twarzy, czy powiększenie, czy odłączenie tego spojrzenia od obiektu, czy
może coś jeszcze, czego się nie domyślam sprawiło, że to zdjęcie widzę w innym
wymiarze. Nie potrafię tego zdjęcia
zatytułować, bo byłoby to czymś naciąganym, byłoby kłamstwem w odniesieniu do
tego, co było naprawdę w chwili, gdy to zdjęcie robiłem. To określenie „co było naprawdę” jest chyba złe, raczej –
„tego, co widziałem i uważałem za prawdę”. Bo być może – prawdę ukazało mi
dopiero skadrowanie i powiększenie. Wydaje mi się, że może ono
nasuwać myśli o trwaniu, o wieczności, coś takiego; ma ono dla mnie jakiś
metafizyczny wymiar. 2 fotografia należy do tej
grupy zdjęć, o których od samego początku wiedziałem „wszystko”. Żadnej
niespodzianki, efekt był taki, jakiego się spodziewałem. Proponuję tytuł:
„Auguste Renoir – Czytająca”. Dlaczego? Bo tak mi się akurat skojarzyło.”... Renoir namalował niejedną
czytającą, ale mi pańskie zdjęcia skojarzyły się z „Kąpiącą się na skale” z
roku 1892, w której od lat się kochałem. Dla pełni skojarzeń dodam, że przed
chwilą skończyłem jeść kawałek rzepy, ogromnej i w cielistej barwie... Moje
skojarzenia – oprócz ułożenia ciała portretowanych – płyną też z tego, że
miękka barwa czarno-białego zdjęcia z czytającym jest bliska ciepłej, łagodnej
tonacji obrazu. Chłopiec z drugiego Pańskiego zdjęcia ma wzrok skierowany –
podobnie jak kąpiąca się – za obraz. Na niezwykłość portretu chłopca wpływają
też plamy w tle, nieostrości odrealniając sytuację, przebieg rytmu światła
związany z kierunkiem spojrzenia: tło, dłonie, gdzieś za kadr... Chłopiec
wydaje się zanurzony w dziwną rzeczywistość, może ona przez niego przepływa, a
może wychodzi z niego? Ważne jest niedopowiedzenie: spojrzenie w siebie?,
spojrzenie w nieznane? Zdjęcia fatalne technicznie. Ale
może wykonane „poprawnie” straciłyby swoją atmosferę? W redakcji narzekają na
takie fotografie, że to nieostre ziarno, że niedowołane, że szare, że bez
kontrastu, że brak szczegółów w światłach, w cieniach...
“Na dworcu” tego samego autora jest zdjęciem na granicy
artystowskiego efekciarstwa – mi się podoba.
Waldemar FRĄCKIEWICZ - WIDZENIE: INDEX
FOTOocena z „Foto” 1987r. 5/6
Waldemar FRĄCKIEWICZ - WIDZENIE: INDEX
Podobne „zarzuty” można postawić panu Tadeuszowi Łapanowskiemu z Katowic (fot. 4).
Swoje efekty uzyskał przez zmieszanie 1 litra Fenalu z 1 litrem zużytego wywoływacza do papierów barwnych
i zapalenie białego światła w ciemni w trakcie wywoływania. Eksperymenty mają
to do siebie, że nie zawsze dają satysfakcjonujące efekty. Akt jest dość
nietypowy, ale dlatego, że męski. Niezwykłość nie jest jednak najważniejszym
kryterium wartości zdjęcia. Z tej fotografii emanuje jakaś dziwna, trudna do
określenia atmosfera. Autor „do dziś zachodzi w głowę” co tego przypadkowo napotkanego człowieka
skłoniło do chodzenia w stroju Adama. A może on po prostu kocha słońce, naturę,
swobodę, jak nagi mnich dżinijski, czy św. Onufry lub Franciszek?
Tomasz Szczęsny z Włocławka (fot. 4) zastanawia się “jak
wykorzystać to, czego jest w nadmiarze, tzn. Światło”. Trochę mnie zaskoczył,
bo przeważnie fotografowie narzekają na brak słońca, a ten człowiek chciałby
“światło ujarzmić”. Amatorom proponuje się zazwyczaj wczesną pobudkę, bo tylko
ta gwarantuje nie tylko nieba przedświt, wschody z mgiełkami, niepłochliwe
ważki w rosie, ale i świeżość, czystość umysłu, spojrzenia. Powstają wtedy
obrazki w typie przysłanego przez Tomasza, ale urzeczone samą naturą – bez
bloków. Można by takie zdjęcie (fot. 4) uzyskać z tego zachowując tylko jego
połowę, tnąc w pionie lub poziomie. Aby to zobaczyć, proponuję przysłonić część
obrazu kartką. Ale może wtedy byłoby to tylko pół prawdy? Miękkie kontrasty,
kontury, płynne przejście między niebem a ziemią są uwydatniane przez zderzenie
– w pełnym kadrze – z kanciastymi blokami o ostrych antenach. Efekt przeciwieństwa płynnych szarości w stosunku do
ostrych, kanciastych kontrastowych przejść między czernią a bielą wykorzystał
również Piotr Śmiałek z Krakowa (fot. 2). Z górnej części kapliczki
promieniuje światło. Jest to skutek nie tylko właściwości procesów foto– i
poligraficznych, ale i funkcjonowania naszego oka, tak zwany kontrast brzegowy
– wrażenie ściemniania ciemnych i rozjaśniania jasnych plam gdy się ze sobą
stykają. Podobne wrażenie uzyskalibyśmy, ustawiając się tak, by słońce schowało
się za kapliczkę. Ale Piotr schował tam słup sieci elektrycznej – szkoda, że
nie całkiem. Drugie zdjęcie Piotra (fot. 1) mogłoby być odpowiedzią na
problemy Tomasza. Okno chaty jest oświetlone tylko jedną świecą, tak że nawet
śnieg pod nim jest na zdjęciu prawie czarny. Niezwykłe wrażenie uzyskalibyśmy
patrząc z bliska na bardzo duże powiększenie tego zdjęcia, takie by wypełniało
całkowicie nasze pole widzenia, lub po prostu patrząc na samotne okienko
świecące w nocy. Wtedy okno stosunkowo mocno oświetlone przez żółty płomień
jest odbierane przez owalną plamkę żółtą w centrum siatkówki naszego oka.
Plamka ta jest odpowiedzialna za widzenie barwne i ostre, odbierane z kąta
kilku stopni przy nieruchomej gałce ocznej. Pozostała przestrzeń, oświetlona
światłem o bardzo niskim natężeniu i niebieskawej barwie (od nocnego nieba)
jest odbierana przez siatkówkę wrażliwą głównie na błękit i odpowiedzialną za
widzenie w ciemności (nieostre). Takie rozmieszczenie barw, jasności, ostrości
w polu widzenia i odpowiadający mu rozkład wrażliwości siatkówki ułatwiają
przywiązanie oka do jednego miejsca ( koncentrację). Stąd pewnie przymus
naszego patrzenia i fotografowania takiego widoku z chatką. Podobny efekt
widziałem w niektórych dziełach sztuki sakralnej, np. Indii.
Złote Ziarno
(owal) umieszczone na błękitnym tle służy koncentracji, kontemplacji,
medytacji. Jest ono symbolem w rzeczywistości absolutnej, z której w wyniku
podziałów powstał cały świat postrzegalny. Jednoczy w sobie symbol energii
żeńskiej (dwa obłe kamienie) z wydłużonym fallicznym kształtem, symbolizującym
twórczą energię Siwy. Z kontemplacją takiej kompozycji łączą się niezwykłe
zjawiska, o których trudno powiedzieć, czy są obiektywne czy subiektywne,
wewnątrz czy na zewnątrz nas. Dzieła sztuki wg Indusów mają - odwołując się do ludzkiego doświadczenia –
pomagać wyjść poza to doświadczenie. Wrażliwy artysta hinduski koncentrując się
na swoim widzeniu oraz nasz kolega nieświadomie (?) wykorzystali niuanse budowy
i funkcjonowania ludzkiego oka. Złote Ziarno o zmroku jest odbierane jako
czarne i pojawia się wokół niego srebrzysta aureola. Zdjęcia 1 i 2 są w stosunku
do siebie przeciwne w rozmieszczeniu i w proporcjach światła i cienia. Są jakby
rozłożeniem na dwie fotografie tego co jest zawarte w kompozycji Złote Ziarno.
Zdjęcie ciemne, ciężkie dąży do dołu, jasne do góry. Umieszczając je w taki
sposób jak tu, wywołujemy napięcie między nimi, dążenie do zespolenia jednego z
drugim. Fotografie umieszczone odwrotnie uciekałyby od siebie?
Chyba nie, bo stykając się podobnymi szarościam, zlewają się w jedno zdjęcie z niebem i ziemią. Michał Rażniewski z Jeleniej Góry przysłał zdjęcie ulicy z mgiełką
fotografowaną pod światło (fot. 3). Przez jasność w dali i czerń postaci
na pierwszym planie jest podkreślona perspektywa powietrza, przestrzeń.
Mężczyzna z kwiatami, za nim kobiety z torbą i wiadrem, wystający znak, wiszący
wielki okrągły zegar na pustym niebie ... wszystko jak z surrealistycznego
obrazu. Przestrzeń fizyczna i psychiczna nasycona znaczeniami i niezwykłym
nastrojem. A przecież to zwykły obrazek porannej ulicy. Współautorką zdjęć Roberta Małolepszego z Czarnego jest
jego dziewczyna, Elżbieta Chełstowska. Robert napisał: “Fotografuję to, co mi się wydaje
ciekawe i ... to wszystko. Mniej myślę o podrabianiu “ukrytych myśli” jak mi
się nieraz wcześniej zdarzało. Gdy mi się coś wydaje interesujące, staram się
to sfotografować zgodnie ze znanymi mi regułami, tak technicznymi (ekspozycja,
ostrość) jak i kompozycyjnymi. I to wszystko”. I w ten sposób powstają, mogące
coś w nas rozświetlić, urokliwe obrazki, a i dzieła sztuki. Osty, kolce,
włoski, pajęczyny fotografowane pod słońce świecą może mocniej, gdy są na
ciemnym tle, na przykład głębokiego cienia, ale też ciekawie wychodzą na tle
świetlistej mgiełki. Cenna jest wrażliwość na piękno natury (również tej w nas)
zwłaszcza, gdy umiejętności techniczne pozwalają na podzielenie się nią z
innymi, na rozświetlenie czegoś nie tylko w nas, ale i w tym, komu zdjęcie
pokazujemy.
Waldemar FRĄCKIEWICZ - WIDZENIE: INDEX
FOTO - OCENA 1987/9-10
,
Oko w obu układach biega między najjaśniejszą plamą w ciemnym zdjęciu a najciemniejszą plamą w jasnym zdjęciu.
Między miejscami o największych kontrastach i nagromadzenia kątów.
Waldemar FRĄCKIEWICZ - WIDZENIE: INDEX